HAWAJE
11:01
CHICAGO
15:01
SANTIAGO
18:01
DUBLIN
21:01
KRAKÓW
22:01
BANGKOK
04:01
MELBOURNE
08:01
Ogłoszenie niepłatne ustawodawcy Serwis wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu: utrzymania sesji zalogowanego Użytkownika, gromadzenia informacji zwiazanych z korzystaniem z serwisu, ułatwienia Użytkownikom korzystania z niego, dopasowania tresci wyswietlanych Użytkownikowi oraz tworzenia statystyk ogladalnoœci czy efektywnoœci publikowanych reklam. Użytkownik ma możliwoœć skonfigurowania ustawień cookies za pomocš ustawień swojej przeglšdarki internetowej. Użytkownik wyraża zgodę na używanie i wykorzystywanie cookies oraz ma możliwoœć wyłaczenia cookies za pomoca ustawień swojej przegladarki internetowej. /// Dowiedz się więcej
 
Mapy: | Afryka | Ameryka Pd. | Ameryka Pn. | Antarktyda | Australia | Azja | Europa | Polska
  ŚwiatPodróży.pl » Zakaukazie » ZAK 3: Witamy w Gruzji
ZAK 3: Witamy w Gruzji

Krzysztof Skok


Przed nami kolejny, trzeci już odcinek zakaukaskich wspomnień Krzysztofa Skok. W 2007 roku zwiedził on wschodnie republiki wyprawiając się na mecze piłkarskie Polaków w Gruzji i Armenii. Dziś pora na wizytę w Gruzji. Dowiemy się między innymi, dlaczego wódka pomaga znaleźć hotel i jaką wodę najlepiej pić w Gruzji. Zapraszamy do lektury! Już od kwietnia będziemy natomiast relacjonować najnowszą wyprawę Krzysztofa - rowerem do Pekinu. Poprzedni odcinek zakaukaskich dzienników można zaś przeczytać TUTAJ.




Poniedziałek, 28.05.2007

Zobacz  powiększenie!
Wardzia - skalne miasto
Prawie cały następny dzień minął nam w podróży. Co 3 godziny zatrzymywaliśmy się na postój. Nasza droga wiodła wzdłuż Morza Czarnego. Im bliżej byliśmy granicy z Gruzją, tym częściej jechaliśmy tunelami. Mieliśmy co podziwiać. Szkoda, że w miejscach przystanków nie było dogodnych zejść do morza. Korzystając z okazji, iż w autobusie byli przedstawiciele interesujących nas państw, zbieraliśmy informacje dotyczące możliwości zwiedzania, komunikacji i noclegów. Niektóre okazały się bardzo przydatne.

Późnym popołudniem dotarliśmy do granicy. Przejście było "wciśnięte" pomiędzy morze, a pionową ścianę wysokiego wzniesienia. Formalności zajęły nam ponad dwie godziny. Gruzja przywitała nas deszczem. Widok był niesamowity, z jednej strony było Morze Czarne i palmy, a z drugiej strony góra, na której szczycie jeszcze leżał śnieg. Autobus jechał już bez przystanków. Zdecydowaliśmy się wysiąść w Kutaisi, w drugim co do wielkości mieście w Gruzji. Gdy opuszczaliśmy autobus była 22, a latarnie świeciły tylko wzdłuż głównej ulicy. W pobliżu znajdował się mały hotelik, ale nie było wolnych miejsc. Ruszyliśmy więc dalej, pytając nielicznych przechodniów o tani nocleg. Nikt nic konkretnego nam nie wskazał. Po przebyciu kilometra zauważyliśmy niewielki sklep, który był jeszcze czynny. Poza sprzedawczynią w sklepie przy stoliku siedziało czterech chłopaków pijących wódkę. Zapytaliśmy się o nocleg. Ekspedientka wskazała nam hotel, znajdujący się podobno 200 metrów dalej, w bocznej ulicy. Nim wyszliśmy, zostaliśmy "poczęstowani" przez siedzących przy stoliku. Hotel znajdował się znacznie dalej, a droga była nie oświetlona. Po negocjacjach otrzymaliśmy dwuosobowy pokój po 20 GEL (lari) od osoby.

Wtorek, 29.05.2007

Zobacz  powiększenie!
Wardzia o wschodzie słońca
Rozpoczęliśmy maraton zwiedzania. Pobudka o 6.30 i od razu w drogę, by zobaczyć zabytkową katedrę Bargati, znajdującą się na wzgórzu położonym na obrzeżach miasta. Niestety o tak wcześniej porze była zamknięta. Pozostało nam tylko podziwianie jej z zewnątrz. Mieliśmy także widok na miasto i ośnieżone szczyty za nim. Zrobiliśmy kilka zdjęć, zaczerpnęliśmy świeżego powietrza i musieliśmy wracać. Niedaleko od hotelu, przy stacji benzynowej zauważyliśmy termometr, który wskazywał o godzinie 8.36 37 stopni ciepła!

O 9 rano sprzed hotelu ruszał bus z robotnikami do pensjonatu, który był oddalony o kilometr od monastyru Gelati, naszego następnego celu. W drodze zostaliśmy poczęstowani chinkali, jedną z tradycyjnych gruzińskich potraw. Plecaki pozostawiliśmy na miejscu i ruszyliśmy na zwiedzanie zabierając tylko same aparaty fotograficzne. Droga wiodła cały czas pod górę. Monastyr składał się z kościołów i kilku innych budynków. Podobnie jak wszystkie kolejne w Gruzji i Armenii charakteryzował się grubymi, kamiennymi murami. Wnętrza były ciemne, nie było oświetlenia, a jedyne światło dochodziło przez małe okienka. Dobra widoczność była tylko w tych budynkach, które nie posiadały już dachów. Większość z nich wymagała remontów. Zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy po nasze plecaki. Z panami, remontującymi pensjonat, w którym się zatrzymaliśmy zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po 20 minutach dotarliśmy do miejsca, w którym drogę przecinały tory kolejowe. U zawiadowcy zostawiliśmy plecaki i torami pomaszerowaliśmy w kierunku kolejnego monastyru. Szliśmy prawie godzinę nim dotarliśmy na miejsce. Długi marsz wynagrodziły nam jednak wspaniałe widoki.

Podziękowaliśmy zawiadowcy za przypilnowanie plecaków i ruszyliśmy pieszo z powrotem do Kutaisi. Po kilku minutach nadjechał przeładowany autobus, do którego udało nam się dostać. W mieście poszukiwaliśmy marszrutki jadącej w kierunku Wardzi. Udało nam się znaleźć dworzec, z którego jechały busy do Achałcyche. Droga zajęła nam 4 godziny, podczas której nas trochę „wytrzęsło”, ponieważ gruzińskie drogi nie są w najlepszym stanie. Przejeżdżaliśmy m.in. przez Borżomi, miasteczko słynące z naturalnych wód mineralnych. Niedaleko niego, do jednego z gospodarstwa kierowca marszrutki zawiózł klika skrzynek wody Borżomi. Za pomoc przy rozładunku poczęstowano mnie nią. Woda okazała się bardzo smaczna i od tej pory praktycznie tylko ją kupowałem. W Achałcyche mieliśmy prawie godzinę czasu do marszrutki jadącej do Wardzi. Spotkaliśmy tam grupkę Czechów, którzy akurat stamtąd wracali. Byli bardzo zadowoleni i polecili nam dom z basenem, który miał podgrzewaną wodę! Do Wardzi jechaliśmy prawie 2,5 godziny po bezdrożach, bardzo często brzegiem urwiska. W marszrutce poznaliśmy kolejnego Gruzina, który nas zapraszał do siebie w gości. Z braku czasu byliśmy zmuszeni odmówić.

Dotarliśmy na miejsce po 20-stej. Skalne miasto robiło niesamowite wrażenie. Kierowca marszrutki wskazał nam miejsce, gdzie miały być tanie noclegi. Dom nie sprawiał najlepszego wrażenia. Duży, parterowy, odrapany, przykryty pordzewiałą blachą. Ale w środku było całkiem sympatycznie. Oczywiście trafiliśmy na basen – 8x8 m, jakieś 1,2 m głęboki z parującą wodą. W ramach promocji właściciel dołożył nam kolację z "samogonem". Za to wszystko zażyczył sobie 10 lari od osoby. Chcieliśmy jeszcze tego dnia ruszyć na zwiedzanie, ale zaczęło grzmieć, więc postanowiliśmy w góry ruszyć o świcie. Odświeżeni, posileni, a jednocześnie zmęczeni trudami całego dnia, poszliśmy spać.

Źródło: informacja własna

1


w Foto
Zakaukazie
WARTO ZOBACZYĆ

Indie: Na ulicach Delhi
NOWE WYSTAWY
PODRÓŻE

AUS i PNG 10; Błotni ludzie
kontakt | redakcja | reklama | współpraca | dla prasy | disclaimer
copyright (C) 2003-2013 ŚwiatPodróży.pl